Wywiad Marty Lisok z Lechem Kołodziejczykiem
Katowice, 22.08.2007
Marta Lisok: W twoich obrazach można dostrzec kuliste, koliste – ogólnie centryczne – układy.
Lech Kołodziejczyk: W większości moich prac można zauważyć punkt na płótnie – jest to pewien sposób na odzwierciedlenie mojej indywidualnej wędrówki mentalnej do źródeł czasu, powrót do arche, poszukiwanie tego, co ukryte pod pokładami kultury, gdzieś głęboko na dnie ludzkiej podświadomości.
Kolistość, centryczność to absolutnie bazowe, archetypiczne formy, których sens zrozumiały jest dla wszystkich od Europejczyków po Aborygenów itd. Królujące na moich obrazach pierwotne formy, odejście od tego, co chwilowe, bieżące, od jakiejkolwiek jednostkowości od pojedynczości. W przeciwieństwie do Wilhelma Sasnala nie szukam tego, co tymczasowe, najbardziej tu i teraz, poszukuję raczej tego, co u korzeni każdej jednostki, holistycznego, uniwersalnego postrzegania. Iluzyjność wydawała mi się nazbyt „płaska”; za przywoływanym Paulem Klee, który chciał, by sztuka nie odtwarzała tego, co widzi, ale czyniła widocznym. Obrazy zawsze stanowiły dla mnie rodzaj egzemplifikacji ważnych i istotnych spraw i treści dotyczących mnie samego. Obecnie moje osobiste doświadczenia artystyczne umiejscawiam w kręgu poszukiwań, które odnoszą się do pewnej cechy wspólnej – stanowią próbę opisania świata, zobrazowania mechanizmu funkcjonowania rzeczywistości, zasady łączenia jedności z niepowtarzalnością transformacji form odkrycia formuły ukrytego szyfru, ujawnienia zasady rytmu, cykliczności – aspektów, którymi rządzi czas, przestrzeń, muzyka, wiele procesów naturalnych, gdzie coś pomnaża się przez podział rodzący nową jakość.
Marta Lisok: Czy istnieje zespół cech wyróżniających materiał na artystę?
Lech Kołodziejczyk: Żeby być artystą trzeba być chłonnym i wrażliwym na wszelkie przejawy rzeczywistości. Człowiek musi posiadać zdolność nadawania czytelnych komunikatów, ponieważ cała sztuka to komunikat na poziomie emocji jako odruchów elementarnych, jednakowych dla każdej istoty i tylko wtedy staje się nią jeśli znajdzie się odbiorca. Trudna sytuacja na rynku sztuki, to problem braku tego czegoś, iskry, jeden na dziesięciu studentów na ASP to ma, nie pomoże wieloletnie ćwiczenie ręki ani korekty profesora wykonywane nawet co pięć minut.
Marta Lisok: Jak odkryłeś swój talent?
Lech Kołodziejczyk: Poczułem, że jestem artystą, albo się to ma albo nie, jako dziecko dostawałem od mamy wielkie kartony, malowałem i jeszcze raz malowałem, techniczną umiejętności postrzegałem u siebie jako coś danego, naturalnego, najmniej istotnego. Akademia ze swoimi rzemieślniczymi ćwiczeniami ręki mnie nudziła.
Celem sztuki jest taki rodzaj poznania, który dotyka granic poznawalnego, stawia nas wobec tego, co niepoznawalne. Jeśli traktuje się więc sztukę jako drogę i obszar poznania, to traktuje się ją jako dziedzinę prawdy w sensie metafizycznym, a nie piękna rozumianego jako źródło zadowolenia estetycznego.
Marta Lisok: Dużą rolę zdaje się odgrywać w twojej sztuce światło.
Lech Kołodziejczyk: Światło jako najistotniejszy element działania, budujące całą strukturę obrazów, zainspirowane zetknięciem ze średniowiecznymi witrażami. Ogromną rolę odgrywa doświadczenie synestetyczne, przekładanie doświadczeń muzycznych na malarskie. Moment, w którym dźwięk zostaje przetworzony na efekty wizualne. Jest to zdolność, w której doświadczenia jednej modalności zmysłowej (np. wzrokowej) wywołują również doświadczenia charakterystyczne dla innych modalności zmysłowych. Na przykład odbieranie niskich dźwięków wywołuje wrażenie miękkości, barwa niebieska odczuwana jest jako chłodna itp.
Marta Lisok: Skąd zainteresowanie motywem motyli i ciem?
Lech Kołodziejczyk: Cykl z motylami to świadomy, kampowy cykl-kicz z lat 80 tych – żart i drwina, z nadętej formy.
powrót
Agencja Interaktywna
Realizacja webpro.pl
Copyright Galeria Szyb Wilson. Wszelkie prawa zastrzeżone